Obie córki noszone. Starsza trochę mniej przeze mnie, ale dużo przez Pana Ojca. Dopóki sama nie stanęła na nogi "podwójny iks" rządził. Mieliśmy oczywiście również wózek. Jak na pierwsze dziecko przystało - wielki, solidny, 3-funkcyjny, polskiego producenta. Mercedes na skrętnych kołach. Plus obowiązkowo lekka, zwinna, miejska spacerówka-parasolka, wymiarami pasująca do mikrobagażnika naszego auta.
Druga córka noszona cały już-prawie-rok. Z początkiem u Taty (jednak lęk jakiś z tyłu głowy, że te moje cycki nadal duże i gdzie ona mi się tam zmieści?!), potem już tylko u mnie. I jakoś, słuchajcie, mieści się.
I tak - naprawdę nie mamy wózka. Naprawdę nie używamy wózka. Dalia przejechała się dwa razy pożyczoną spacerówką jak miała 7 miesięcy, bo Babcia chciała zrobić z wnuczkami lans na dzielni. Postarszakowa parasolka kurzy się w piwnicy - a nóż widelec jeszcze się przyda. Jak nie nam, to komuś. Lubimy wymianę sprzętów dzieciowych z dzieciami znajomych.
Jestem orędowniczką noszenia dzieci, prawidłowego noszenia, chustowania, motania, przywiązania. Płaczę oglądając zwisające bobaski przodem do świata, a także te tyłem wsadzone w sztywne nosidło z wąskim panelem podpupnym... Płaczę, ale już odpuściłam krucjatę. Nie piszę, nie mówię, nie zwracam uwagi. Jeśli samą swoją postawą zainspiruję kogoś do pogłębiania wiedzy pt. "dlaczego moje dziecko w nosidle wygląda inaczej niż jej" - to już będzie sukces. Świata nie zmienisz, ale nosidło mółgbyś - zrobię takie koszulki.
Tymczasem piękne zdjęcia od Justyny z Lovebabywearing pstrykane dla Mokosh Wrap.
Częstujcie się <3
PS. A tak serio to korzystam z wózka. I to na co dzień. Poważnie. Jakoś trzeba te zakupy z warzywniaka do domu przytaszczyć (klik) :)